Wykluczenie na szczycie. Czy bogaci to egoiści?

money-1012598_1920

Im więcej pieniędzy, tym mniejsze zaangażowanie w życie danej społeczności – alarmują naukowcy. Ich zdaniem wraz ze wzrostem zamożności często maleje ilość empatii, w siłę urasta natomiast postawa narcystyczna.

Choć mogłoby się wydawać, że kwesta wykluczenia społecznego dotyczy jedynie osób z dołu drabiny społecznej, to okazuje się, że problem jest o wiele bardziej złożony.

W ostatnich latach socjologowie zauważyli nową tendencję – wykluczanie na szczycie. Coraz częściej osoby znajdujące się na samej górze drabiny społecznej – ze względu na swą zamożność, wpływy i koneksje – rezygnują z uczestnictwa w podstawowych instytucjach społeczeństwa.

Czym się objawia wykluczenie najbogatszych?

rich-310707_1280Wykluczenie na szczycie może przybierać różne formy. Dla przykładu niektóre zamożne osoby całkowicie wycofują się ze strefy publicznej edukacji i służby zdrowia. Wówczas sami płacą za prywatne usługi i opiekę zdrowotną.

Z kolei osiedla zamieszkane przez ludzi bogatych są coraz mocniej chronione przed resztą społeczeństwa, za pomocą wysokich murów i strażników osiedli – firm ochroniarskich.

Także reguły rozliczeń na linii obywatel-państwo na szczycie drabiny społecznej często ulegają zmianie. Staranne zarządzanie oraz pomoc doradców finansowych pomaga w dużym stopniu zmniejszyć wysokość należnych podatków i zobowiązań finansowych.

Zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych czynny udział elit w życiu politycznym dla dobra ogółu społeczeństwa, zastępowany jest przez praktykę udzielania poważnego finansowego wsparcia kandydatom, którzy reprezentują interesy najbogatszych.

To wszystko sprawia, że często elity żyją we własnym, zamkniętym świecie, skutecznie uciekając od swoich obowiązków finansowych i społecznych.

Antony Giddens, znany brytyjski socjolog, wskazuje, że co prawda wykluczenie „na dole” niszczy solidarność i spójność społeczną, ale wykluczenie „na szczycie” jest równie szkodliwe dla integralności społeczeństwa.

Z kolei Patricia Greenfield, psycholog z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles ustaliła w swoich badaniach, że pomnażanie swojego majątku sprawia, że coraz bardziej cenimy sobie niezależność, a więzi społeczne stają się coraz mniej istotne.  Innymi słowy im bardziej stajemy się bogaci, tym chętniej tworzymy bariery pomiędzy sobą a innymi – mniej zamożnymi.

Bogaci to samoluby?

– Zniszcz to lustro, które sprawia, że patrzysz tylko na siebie. Pomaganie innym da wam więcej satysfakcji niż cokolwiek co kiedykolwiek zrobiliście – przekonywał aktor, kulturysta i były gubernator Kalifornii Arnold Schwarzenegger, prezentując swoje zasady osiągnięcia życiowego sukcesu.

Jednak wielu naukowców, badających amerykańskie społeczeństwo, wskazuje że postawa ikony kina akcji należy raczej do wyjątków.

Z badań przeprowadzonych przez prof. Dachera Keltnera, psychologa z Uniwersytetu w Kalifornii, wynika, że wraz ze wspinaniem się po społecznej drabinie ludzie mają coraz większe tendencje do łamania zasad ruchu drogowego, oszukiwania, kradzieży i coraz rzadszego pomagania innym ludziom.

Z kolei według amerykańskiego psychologa Paula Piff’a, nadmiar pieniędzy wyzwala w nas najgorsze instynkty wywołując coś, co określił on mianem „efektu dupka” („asshole effect”).

Piff w jednym ze swoich testów rozstawił zespół badaczy na skrzyżowaniach, aby  obserwował agresywne zachowania uczestników ruchu i jednocześnie rejestrował przy tym markę i model pojazdu, którym jeździły dane osoby. Analizując wyniki eksperymentu zauważył, że cztery razy częściej ludzie  poruszający się drogimi samochodami zajeżdżali drogę kierowcom mniej prestiżowych aut. Co więcej trzy razy rzadziej przepuszczali pieszych na pasach w porównaniu z kierowcami nisko budżetowych pojazdów.

rolls-royce-2943640_1920

Kolejny eksperyment Piff przeprowadził już w laboratorium. Zaobserwował tam, że lepiej sytuowani studenci częściej rozważali możliwość kradzieży, czy skorzystania z cudzej własności, niż osoby z klasy średniej lub biedne.

Porównując wydatki Amerykanów na cele charytatywne naukowiec zauważył, że wspierają je głównie osoby mniej zamożne. W 2011 roku najbogatsi Amerykanie (znajdujący się  na szczycie 20% najbogatszych obywateli), przeznaczyli jedynie 1,3% swoich dochodów na cele dobroczynne. Natomiast ci zamykający stawkę najbogatszych przekazali na pomoc innym 3,2%.

Różne są także priorytety finansowania poszczególnych instytucji. Osoby mniej zamożne swoje darowizny przeznaczają organizacjom bezpośrednio pomagającym najbardziej potrzebującym. Z kolei bogaci donatorzy chętniej wpłacali pieniądze na prestiżowe organizacje i instytucje jak np. muzea, uniwersytety, czy galerie sztuki. Organizacje w rodzaju „Feeding America” (organizacja walcząca z głodem w USA) od najbogatszych nie dostały od nic.

– Nie sugerujemy, że bogaci ludzie są źli, ale raczej, że takie skutki psychologiczne są naturalnym efektem bogactwa (…) Jest to bardziej funkcja zwiększonego dobrobytu, niż wrodzona cecha osób bogatych – skomentował Piff.  – Im ostrzejsze dysproporcje, tym mniej osoby bogate mogą czuć się odpowiedzialne za pomoc ubogim. Im bogatsze stają się pewne segmenty społeczeństwa, tym bardziej bezbronne wobec tych egoistycznych tendencji stają się osoby biedne – zauważył psycholog.

Co Polacy myślą o bogatych?

W Polsce różnice po między osobami zamożnymi, a resztą społeczeństwa z pewnością nie są tak zauważane jak w Stanach Zjednoczonych. CBOS w badaniu „Aktualne problemy i wydarzenia” – przeprowadzonym w lipcu 2019 r. –  zapytał Polaków m.in. o to jak odbierają ludzi bogatych. Okazuje się, że zdania na ten temat są mocno podzielone. 47%. rodaków twierdzi, że ludzie zamożni cieszą się poważaniem i szacunkiem. Przeciwnego zdania jest 39% respondentów.

Badanych spytano również  o to, co decyduje o tym, że ludzie stosunkowo szybko gromadzą majątek. Ankietowani najczęściej twierdzili, że  o możliwości dojścia do pokaźnego materialnego dorobku  decyduje przede wszystkim pracowitość, odwaga i gotowość do ryzyka (43% wskazań). W dalszej kolejności cechy, które sprzyjają dochodzeniu do wielkich pieniędzy są talenty i zdolności (36 %). Dopiero w dalszej kolejności ankietowani wskazywali wykorzystywanie luk prawnych, omijanie prawa i bezwzględność w stosunku do innych ludzi (wszystkie po 25%. wskazań). Natomiast 22% ankietowanych jest zdania, że jednym z głównych czynników dochodzenia do bogactwa jest szczęście, ślepy traf.

=============================================================================

Najdziwniejsze zwyczaje świąteczne

hue12-photography-2qzZubxw7WE-unsplash

Katalońskie kupy, zły brat Świętego Mikołaja, czarownice kradnące miotły, czy wiedźma przynosząca prezenty. Poznaj najdziwniejsze sposoby obchodzenia zimowych świąt.

Do kościoła na rolkach

W stolicy Wenezueli w wigilię Bożego Narodzenia nie jeździ się autem. Wierni z całego Caracas zakładają rolki i to na nich ruszają do kościołów. Aby maksymalnie im to ułatwić, tego dnia ulice są zamknięte dla ruchu samochodowego.

roller-skates-4032563_1920

Miejsce przy stole dla zmarłego

W Polsce praktykowany jest zwyczaj zostawiania przy stole jednego wolnego nakrycia, dla tzw. niespodziewanego gościa, czy mogącego przybyć wędrowca. Z kolei w Portugalii także zostawia się jedno wolne miejsce, jednak przeznaczone jest ono dla osoby zmarłej. Dzięki temu istnieje szansa, że zapewni ona opiekę zmarłych nad domem przez kolejny rok.

eve-579383_1920

Kupy z Katalonii

Katalończycy z początkiem grudnia stawiają na stole caga tio, czyli zrobioną z pnia drzewa figurkę z namalowaną buzią i nałożoną katalońską czapeczką. Ustawiony na stole pieniek „zajada” wszystko co znajduje się w jego sąsiedztwie, tylko po to, by w Wigilię mógł „wydalić” zabawki, słodycze i inne prezenty.

Figurka

Drugi zwyczaj z tej hiszpańskiej autonomicznej wspólnoty, to stawianie el caganer, czyli figurki osoby ze spuszczonymi spodniami, która załatwia swoje potrzeby fizjologiczne. Często przedstawia ona wizerunki znanych osób, takich jak politycy, czy gwiazdy piłki nożnej. Figurkę stawia się w bożonarodzeniowej szopce.

kupa trump

Zły brat świętego Mikołaja

Nim austriackie dzieci z nadzieją zaczną wyczekiwać przybycia Świętego Mikołaja, muszą zmierzyć się z jego złym bratem – Krampusem. Ten mało sympatyczny pan, o wyglądzie demona, bije niegrzeczne dzieci rózgą.  5 grudnia, w obchodzoną w Austrii Noc Krampusa na ulicach miast pojawia się wiele takich potworów.

krampus-3009994_1920

Wiedźma zamiast Mikołaja

Z kolei we Włoszech na początku stycznia Świętego Mikołaja w obowiązku roznoszenia prezentów wyręcza rok rocznie brzydka wiedźma z zakrzywionym nosem – La Befana. Choć jest niewiele ładniejsza od austriackiego Krampusa, to grzeczne dzieci w Święto Trzech Króli mogą liczyć na pozostawiony przez nią prezent. Natomiast urwisy miast wymarzonego upominku dostają czosnek, cebulę, węgiel lub popiół.

night-4079479_1920

Jedzenie na suficie

W niektórych domach na Słowacji i w Rosji praktykuje się jeszcze zwyczaj rzucania jedzeniem. Podczas świątecznej kolacji głowa rodziny nabiera na łyżkę solidną porcję jednej z tradycyjnych potraw, po czym ciska nią aż pod sam sufit. Im więcej jedzenia zostanie na suficie, tym więcej szczęścia czeka domowników w nadchodzącym roku.

stefan-vladimirov-Q_Moi2xjieU-unsplash

Czarownice kradnące miotły

W Norwegii panie domu, zgodnie ze starym zwyczajem, po zakończeniu świątecznych porządków, w dniu Wigilii chowają miotły, szczotki i mopy. Obawiają się bowiem się, że wszelkie przedmioty służące im na co dzień do sprzątania mogą stać się łupem krążących w święta czarownic i złych duchów.

hs-spender-0NH-SEuD228-unsplash

Święta w KFC

W Japonii, która nie jest krajem chrześcijańskim,  bożonarodzeniowe święta mają charakter typowo komercyjny. Przyjął się jednak zwyczaj, aby w tym czasie zjeść specjalny świąteczny posiłek w KFC. Z tego powodu w czasie świąt owe fast foody są oblegane do tego stopnia, że aby w nich zjeść trzeba zarezerwować stolik. Tym, którzy tego nie zrobili pozostaje czekać na świąteczny posiłek w długiej kolejce.

maxime-lebrun-HqYWQo7l49w-unsplash

===================================================================

Pokolenie Z wkracza na zawodową ścieżkę. Ciężkie czasy dla pracodawców?

portrait-4246954_1920

Nos w smartfonie, palce poruszające się po jego powierzchni z zawrotną prędkością i stałe podłączenie do sieci. Taki widok nikogo już nie dziwi. A stawać będzie się coraz bardziej powszechny, bo przyszłość należny do pokolenia Z, które właśnie wchodzi na rynek pracy.

W przeciwieństwie do swoich starszych o 10-15 lat kolegów tzw. postmillenialsi nie stanęli przed koniecznością zmierzenia się z coraz szybciej rozwijającym się światem wirtualnym. On już istniał gdy stawiali pierwsze krok, pozwalając im rozwijać się wraz ze zmieniającą się technologią.

Przywilej – a zdaniem części przedstawiali starszych pokoleń „przekleństwo” – należenia do pokolenia Z mają ludzie urodzeni po 1995 r. Choć i ta data jest dość płynna. Niektórzy badacze przytaczają rok 2000 r., a inni nawet 1990. Często osoby uroczone w tym przedziale czasowym określane są także jako pokolenie C – od angielskiego słowa „connected” czy „podłączony do sieci”.

Internet podstawowym źródłem wiedzy

laptop-3087585_1920Pokolenie dzisiejszych trzydziesto- i czterdziestolatków, nim rozpoczęło swoją przygodę z siecią www, przez wiele lat swojej edukacji, a czasem nawet w początkach kariery zawodowej, czerpało informacje m.in. ze specjalistycznej literatury.
Dziś, jeśli czegoś nie wiemy, wystarczy wpisać w wyszukiwarkę odpowiednie słowa kluczowe i w ciągu kilku sekund znaleźć odpowiednią informację (choć nie zawsze jest ona odpowiednio zweryfikowana).

Młodzi użytkownicy, oprócz czerpania wiedzy ze stron internetowych, sami chętnie dzielą się nią w sieci.

Idealne do tego celu służą im fora i media społecznościowe, które dodatkowo w pewnym stopniu zapewniają potrzebę kontaktu z rówieśnikami. A jako że internet nie zna ograniczeń, są to często osoby z najodleglejszych zakątków świata. Odległość generacji Z nie odstrasza również w realnym świecie. Lubią podróżować, a dzięki temu że w przestrzeni wirtualnej także poznają inne kraje i kultury nie mają oporów przez zapuszczaniem się nawet na drugi koniec świata.

Pokolenie Z to osoby bardzo kreatywne, ceniące samorozwój i niezależność. Z drugiej strony bywają realistami, a czasem nawet pesymistami.
Nową generację wyróżnia także to, że potrafią oni robić kilka rzeczy na raz, np. rozmawiać z kimś na czacie, jednocześnie oglądając film w telewizji. Jednak z tego samego powodu ciężko jest im skupić się tylko na jednaj czynności.

Marka ma dla nich bardzo duże znacznie. Podobnie jak pokolenie X ulegają reklamie, ale w dużo większym stopniu i często zupełnie nieświadomie. Są jednak realistami i nawet od najlepszej marki oczekują racjonalnej ceny produktu.

Rozpuszczone pokolenie?

Oprócz niewątpliwej przewagi nad poprzednimi pokoleniami w umiejętności dostosowania się do gwałtownie zmieniającej się rzeczywistości wielu badaczy zwraca uwagę, że postmillenialsi wychowani zostali w specyficzny sposób – bezstresowo. Ich zdaniem młodzi ludzie często dostawali natychmiast to czego chcieli. Skutkować to mogło rozpieszczeniem, brakiem pokory i przekonaniem, że wszystko im się należy.
Dziś generacja Z składa się często z indywidualistów, a niekiedy nawet samotników, którzy potrafią być niepokorni, a czasem wręcz egoistyczni.

Wielka niewiadoma dla pracodawców

tim-gouw-79563-unsplashNowym pokoleniem interesują się szczególnie badacze rynku pracy, na który teraz wkraczają postmillenialsi.

A zdaniem ekspertów w swojej karierze zawodowej będą oni zmieniać pracę znacznie częściej niż ich starsi rówieśnicy (nawet 17 razy). Wielu z nich stworzy także własne biznesy, gdyż dominuje u nich potrzeba niezależności i zmieniania świata.
Pokoleniu Z nie zależy na stabilności zatrudnienia. Miejsce pracy będzie musiało dostarczać im ciągle nowych bodźców i stawiać na nieustanny rozwój młodych pracowników, jeśli będzie chciało zatrzymać ich na dłużej.

Pracodawcy przewidują również, że nowa generacja będzie miała dość luźny stosunek do poufności informacji. Jako że nowi pracownicy mają ciągły dostęp do sieci, często będzie ujawniała informacje związane z przedsiębiorstwem, które nie powinny być znane osobom postronnym. Rolą potencjalnych szefów będzie nauczenie nowych pracowników odpowiedzialności za własne czyny.

Ponieważ pokolenie Z nie ma najmniejszych problemów z nowymi technologiami eksperci szacują, że sprawdzą się oni bardzo dobrze na stanowiskach w branży IT, biotechnologii, stanowiskach związanych z tworzeniem animacji komputerowych, projektowaniem gier, witryn internetowych, e-marketingu, czy PR.

Generacja Z dopiero zaczyna swoją przygodę z życiem zawodowym. Większość jej przedstawicieli obecnie studiuje i stawia pierwsze kroki w karierze zawodowej jako stażyści lub praktykanci. I choć na razie charakterystyka zawodowa tego pokolenia to obserwacje, a nie wnioski, to już niedługo życie zweryfikuje ich trafność.

=============================================================================

Nowy trend w biznesie. Nadchodzi patomarketing

interaction-1233873_1920

Podczas meczu finałowego tegorocznej Ligi Mistrzów na boisko wbiegła półnaga dziewczyna, reklamując swój kanał na TouTube. Notowania celebrytki w mediach społecznościowych diametralnie wzrosły, podnosząc tym samym jej „wartość” w wirtualnej przestrzeni. Specjaliści szacują, że darmowa reklama pozwoliła zaoszczędzić jej kilka milionów dolarów – pomimo tego, że złamała prawo.

Skąpo odziana amerykańska modelka Kinsey Wolansky przerwała największe święto fanów piłki nożnej, wbiegając na murawę boiska podczas meczu Liverpool – Tottenham na stadionie Wanda Metropolitano w Madrycie. Na jej kostiumie kąpielowym widniała nazwa kanału na YouTube, który prowadzi wspólnie ze swym Vitalijem Zdorovezkim (który kilka lat wcześniej również przeprowadził „boiskową akcję”).

Kobieta, posiadająca także konto na Instagramie, w ciągu kilku godzin odnotowała spektakularny przyrost liczby obserwujących – z 230 tysięcy do 2,5 miliona (obecnie ma ich już ponad 3 miliony).

W między czasie celebrytka zaczęła się promować na Twitterze (póki co ma on jednak znacznie mniejsze zasięgi niż Facebook, czy Instagram).

Za pośrednictwem tego medium na problem boiskowych eskapad zwrócił uwagę Grzegorz Kita, prezes Sport Management Polska. – Obawiam się, że Kinsey Wolanski otworzyła nową erę, albo co najmniej nowa falę patomarketingu w sporcie. Po jej wyczynie na UCL Final w ciągu pół doby jej konto na Instagramie powiększyło się o 1,5 miliona osób – skomentował Kita, po chwili dodając: – To już nieaktualne. Właśnie pękło 2,5 miliona.

Szef Sport Management Polska podkreślił, że youtbowy kanał modelki „zarobił w I fazie minimum 4 miliony dolarów w AVE” (wskaźnik wyrażający ilość pieniędzy, jaką należałoby wydać na publikację lub emisję danego przekazu, gdyby był on reklamą. Jest stosowany jako indeks oceny efektywności działań PR- red.).

I choć Wolansky za swój wyczyn zapłaciła karę 5 tys. euro nałożoną przez UEFA i 10 tys. mandatu od hiszpańskiej policji za reklamowanie strony internetowej z materiałami dla dorosłych, to finalnie może wyjść na ogromny plus. Istnieje bowiem możliwość, że reklamodawcy nie poskąpią środków finansowych, chcąc by stadionowa celebrytka wspomniała o ich produktach na swoich portalach społecznościowych.

Zachowanie kobiety prawdopodobnie zainspiruje do takiej formy reklamy inne spragnione rozgłosu „gwiazdy”, a to z kolei wymusi na obsłudze meczów podjęcie dodatkowych środków ostrożności. W efekcie kibicowanie na żywo jakie znamy może się radykalnie zmienić.

W Polsce zachowania kibiców – m.in. na meczach piłkarskich – reguluje „Ustawa o bezpieczeństwie imprez masowych”. Za wtargniecie na murawę podczas meczu przewiduje ona „grzywnę nie mniejszą niż 180 stawek dziennych, karę ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 3” (art.60 ust.1). Mniej więcej podobnie sprawa wygląda w innych krajach Unii Europejskiej.

Wielu obserwatorów świata sportu podkreśla jednak, że UEFA obyła się z celebrytką wyjątkowo łagodnie. Kara finansowa była symboliczna i na razie nie widomo, czy Wolansky otrzyma zakaz stadionowy.

Póki co, ku konsternacji kibiców, modelka bawi się w najlepsze opisując zachowania piłkarzy, którym przerwała mecz i publikując przeróbki swojego sprintu po murawie.

===========================================================================================

Polski kat – niezbędny i znienawidzony

kat (1)

Urzędnik państwowy i nierzadko przestępca. Oprawca, który sam mógł stać się ofiarą rozwścieczonego tłumu. Człowiek pożądany w każdej bogatszej miejscowości i jednocześnie znienawidzony przez jej mieszkańców jak mało kto. Tak skrajne emocje budził w średniowiecznej Polsce kat.

Instytucja kata pojawiła się w naszym kraju w XIII wieku, wraz z modą na zakładanie miast na prawie niemieckim. Wcześniej wymierzaniem kar cielesnych zajmowali się zwykli pachołkowie. Często robili to nieporadnie, a i nie każdy miał predyspozycje psychiczne i fizyczne, żeby taką karę wymierzyć (np. obciąć komuś język lub nos). Pojawiło się zatem zapotrzebowanie na osoby, które będą torturowały i zadawały śmierć w sposób „czysty”, profesjonalny i w majestacie prawa.

Ostracyzm kata

Kat w dawnej Polsce był osobą równie potrzebną co znienawidzoną. Stawiano go na równi z prostytutkami i przestępcami (z którymi często nie omieszkał przestawać). Nigdy nie podawano mu ręki, a także unikano jego wzroku. Zdarzało się, że pieczywo dla kata było sprzedawane osobno, bo nikt nie chciałby jeść towaru dotkniętego ręką nieczystego.
Choć zawód kata nie był w oczach polskiego społeczeństwa powodem do dumy, to chętnych do jego wykonywania nie brakowało. A katem łatwo zostać nie było.
Osoby chcące wykonywać ten fach, często musiały przyuczać się u mistrzów katowskiego rzemiosła lub dziedziczyły swoje zajęcie po ojcu lub dziadku. Można było również ożenić się z wdową lub żoną po oprawcy. Zresztą, jako że ludzi wyklętych trzymano na dystans, dzieci oprawców często łączyły się w pary, tworząc katowskie rody.
Urząd kata można było także kupić lub zostać na niego mianowanym. Zdarzało się, że przestępcy, którzy byli dobrze obeznani z torturami, otrzymywali posadę kata, co wiązało się nierzadko z rezygnacją wykonania na nich samych kary śmieci.

Oprawca mógł dostać rykoszetem

katBywało również, że wykonując wyrok, kat stawiał na szali własne życie. Jeśli miał gorszy dzień i nie udało mu się ściąć głowy jednym płynnym ruchem to sam mógł skończyć jako ofiara innego śmiertelnego urzędnika. Wszystko przez to, że w średniowieczu w nieudanej egzekucji lud dopatrywał się niewinności skazanego lub sił nadprzyrodzonych.
Wówczas spragniony krwi tłum mógł wyładować swój gniew – w odwecie za niedostarczenie – odpowiedniego widowiska na kacie i jego rodzinie, o ile wcześniej go nie ukamienowano.

Dorabianie na boku

plebsNie zawsze egzekucje starczały do życia na odpowiednim poziomie. Wtenczas kat dorabiał na własną rękę, a jego zadania mocno odbiegały od tego, co w dzisiejszym rozumieniu, przystaje urzędnikowi państwowemu. Jako człowiek nie cieszący się społecznym poważaniem, często zarobkował razem z lokalnym przestępczym półświatkiem. Co ciekawe dopóki sam nie został przyłapany, zdarzało mu się wykonywać wyrok na swoich wspólnikach, którzy nie mieli tyle szczęścia. W innym wypadku sam stawał się ofiarą swojego kolegi po fachu.

Czasem kat wykonywał legalne „fuchy”. Biedniejsze miejscowości, których nie stać było na własnego oprawcę wypożyczały kata, który miał dokonać egzekucji.
Bywało również, że kat jako państwowy urzędnik sprawował nadzór nad więzieniem, a nawet prowadził domy uciech. Gdy to właśnie jemu przypadało sprawowanie nadzoru nad takim przybytkiem, pozostali urzędnicy mogli korzystać z usług pań do towarzystwa zupełnie za darmo. Często był to interes rodzinny, bo zwerbowanych prostytutek doglądała żona kata.

Średniowieczni kaci zajmowali się również grzebaniem zwłok i usuwaniem padliny (choć zwykle robili to jego pomocnicy), a także wyłapywaniem i uśmiercaniem bezpańskich psów (te służyły często katom za obiekty treningowe).
Co ciekawe znajomość anatomii nabyta dzięki torturom oraz obyciu ze zwłokami pozwalały dorabiać katom na leczeniu ludzi i zwierząt.

Na przełomie XVIII i XIX wieku zniesiono tortury i kaci zajmowali się jedynie wyrokami śmierci. Aż do czasu, gdy w 1998 r. zniesiono w prawie karnym (ostatecznie w 2013 r. we wszystkich okolicznościach włączając w to wojnę) również karę śmierci i zawód kata stracił rację bytu. Ostatni tego typu wyrok wykonano w naszym kraju  w 1988 r.

===========================================================================================

Amazonki naprawdę istnieją. Ukrywają się w Karpatach

Obraz2

Wojowniczki żyjące w ukraińskiej części Karpat to kobiety silne psychicznie i fizycznie, nierzadko okrutnie doświadczone przez życie. Mimo traumatycznych wspomnień doskonalą się w ascezie, sztukach walki i popierają Julię Tymoszenko.

Nazywają siebie Asgarda. Nie wiadomo dokładnie gdzie znajduje się ich siedziba. Wiemy jedynie, że ok. 150-200 ukraińskich wojowniczek ukrywa się przed światem w ośrodku znajdującym się w Karpatach, na południowym wchodzie Ukrainy.

Pierwszych informacji o tej społeczności dostarczył w 2004 r. francuski fotograf Guillaume Herbaut, który zdobył zaufanie współczesnych Amazonek i udokumentował za pomocą fotografii fragmenty ich codziennego życia. – Moje pierwsze wrażenie? Asgarda to zalążek nowej sekty. Gdy dziewczyny zobaczyły swoje zdjęcia, były bardzo szczęśliwe. Miały okazję, aby w nietypowy sposób zaprezentować swoją siłę – wspominał później na łamach nowojorskiego pisma „Planet Magazine”.

Kim są Asgarda?

ObrazlWiększość żyjących w Karpatach wojowniczek to młode kobiety. Często, nim trafiły pod skrzydła przywódczyni współczesnych Amazonek – Kateriny Tarnowskiej (która założyła pierwszą eksperymentalną szkołę walki Asharda, dostosowaną do kobiecej anatomii) były ofiarami przemocy domowej i przestępstw na tle seksualnym. Choć Asgarda nie są zamkniętą społecznością, to kobiety które chcą do niej przynależeć muszą spełniać określone warunki psycho-fizyczne, pozwalające im na życie według surowych zasad.

We wspólnocie asgardek uczą się panować nad swoim ciałem i umysłem, m.in. za pomocą sztuki walki. A tej uczy ich Volodymir Stepanowycz, mistrz karate jeszcze z czasów dawnego Związku Radzieckiego i jeden z niewielu mężczyzn, który ma prawo przebywać wśród wojowniczek.

Ukrainki żyją w zgodzie z naturą, odwołując się do duchowej tradycji zarówno prawosławia, jak i mitów scytyjskich (plemię Scytów według greckiej mitologii nazywane było właśnie Amazonkami). Ponadto uczą się dawnych tańców oraz umiejętności, które tradycyjnie uznawane są za kobiece. Hodują warzywa i owoce oraz propagują zdrową żywność.

Polityka Amazonek

Pomimo tego, że ukraińskie wojowniczki żyją w izolacji od świata zewnętrznego mają sprecyzowane poglądy polityczne. Popierają wizję wielkiej i silnej Ukrainy, która ich zdaniem powinna dążyć do odrodzenia. Uważają, że naturalną przywódczynią narodu ukraińskiego jest była premier Ukrainy Julia Tymoszenko, w której widzą silną i niezależną kobietę.

============================================================================================

Patostreamerzy – internetowa patologia sowicie nagradzana

man-1187192_1920

Namawianie nieletnich do obnażania się przed kamerą, przemoc domowa i atakowanie przypadkowych osób w centrum miasta – takie zachowania można obejrzeć na żywo w internecie. Co gorsza znajdują się ludzie, którzy prócz śledzenia dokonań tzw. patostreamerów, często zasilają ich portfele potężna dawką pieniędzy.

Można odnieść wrażenie, że niezdrowa ciekawość i chęć obserwacji życia innych leżą w ludzkiej naturze. Wszak już pod koniec lata 90. holenderska telewizja zaserwowała ludzkości Big Brodher’a (polska edycja pojawiła się w 2001 r.), a nieco później MTV przełamywać zaczęło kolejne granice przyzwoitości, prezentując co i rusz nowe programy typu reality show. A w tych często udział biorą młodzi ludzie bez zahamowań – na rodzimym gruncie wymienić można chociażby bohaterów Warsaw Shore – ekipa z Warszawy. Dodać należy, że tego typu audycje cieszą się olbrzymią popularnością.

Kwestią czasu było więc przeniesienie tego trendu do nowego medium, jakim jest internet. A ten ma zasadniczą przewagę nad telewizją. Bo o ile do programów telewizyjnych trafiają specjalnie wyselekcjonowani uczestnicy (często drogą castingu), o tyle w sieci nagrywać i transmitować może każdy.

Wideo na żywo

Internet, a w nim platforma do tworzenia i udostępniania materiałów wideo, często (w przeciwieństwie do telewizji) umożliwia interakcję z odbiorcami w czasie rzeczywistym. Temu celowi służą , m.in. streamy, czyli transmitowanie przekazu na żywo, bez cięć i montażu. Najpopularniejszym kanałem, gdzie owa twórczość się pojawia jest platforma YouTube. Ogromną popularnością cieszą się tam transmisje na żywo z rozgrywek gier wideo. Osoby, które je udostępniają, często obserwowane są przez setki tysięcy osób, a za swoją popularność otrzymują sowite wynagrodzenie. O ile osoba prowadząca stream jest człowiekiem na poziomie, jest to świetna rozgrywka dla fanów wirtualnej rzeczywistości.

Wypaczenie idei wolności mediów

Obraz2Zdarzają się także osoby, które transmitują na żywo sceny ze swojego życia. Problem pojawia się wtedy, gdy owo życie przepełnione jest agresją i chamstwem, a czasem łamaniem prawa. Tak było, m.in. w przypadku youtubera o pseudonimie Gural. Ten bardzo popularny streamer (jego profil śledziło 250 tys. osób) namawiał nieletnie dziewczyny do obnażania się przed kamerą internetową, zapewniając je, że ten widok będzie zarezerwowany tylko dla niego. W rzeczywistości sceny te śledziło kilkadziesiąt tysięcy osób. Gdy jedna z ofiar degenerata odmówiła rozebrania się, ten groził jej i życzył aby została zgwałcona.

Czasem pseudotwórcy transmitują sceny z życia swojej rodziny i znajomych. Oczywiście sceny te przepełnione są wulgaryzmami, alkoholem i nierzadko przemocą. Wszystko to w duchu „igrzysk i chleba”, czyli przy aplauzie i wsparciu finansowym oglądających widowisko interautów.

Bywa też, że wątpliwej klasy bohaterowie ruszają w miasto. Tam, często w upojeniu alkoholowym, zaczepiają, wyzywają lub biją przypadkowo napotkane osoby. Wszystko, rzecz jasna transmitując na żywo.

Dlaczego to robią?

money-2180330_1920Jednym z powodów dla których partostreamerzy działają aktywnie jest chęć zdobycia popularności i dziwnego dowartościowywania się poprzez poniżanie innych. A wiedzieć trzeba, że osoby nadużywające wolności w internecie często obserwowane są przez dziesiątki, a nawet setki tysięcy użytkowników sieci. Ale jest też bardziej prozaiczny powód. Chodzi o pieniądze, i to duże. Osoby oglądające youtuberów mogą wesprzeć swojego idola tzw. donejtami (od ang. donate – podarować), czyli wysyłając specjalnego sms-a, za co twórca otrzymuje pieniądze. Działa to na zasadzie: jeśli otrzymam kwotę X, to wówczas zrobię wykonam zadanie Y. Niestety w przypadku patostreamerów, poprzez zasilanie ich kont, wspiera się także patologiczne zachowania i zachęca tym samym do dalszej aktywności.

I choć kwoty wpłacane na konto streamerów są niewielkie, bo wynoszą ok 5-10 zł od pojedynczej osoby, to biorąc po uwagę liczbę obserwujących, suma uzbieranych datków może szybko przekroczyć kilkakrotność średniej krajowej pensji.

Na szczęście większość poważnych marek odcina się od nieetycznych działań na stronach www i nie chce być z nimi kojarzona. Ale i ten trend wkrótce może ulec zmianie, bo popularność internetowej patologii jest łakomym kąskiem. Całkiem niedawno dwóch patostreamerów walczyło podczas gali Fame MMA (w oktagonie walczą osoby znane, m.in. z internetu). Znaleźli się więc sponsorzy, którzy wyłożyli pieniądze na to wątpliwej klasy widowisko.

Co zrobić z patostreamem?

Walka z dewiacją w sieci jest trudna. Zwykle działalność internetowgo pseudotwórcy kończy się, gdy administracja TouTube traci cierpliwość i blokuje kłopotliwy kanał. Niestety wówczas taki twórca otwiera nowe konto i szybko odbudowuje swoją liczną publikę. Zdarza się również, że w sprawie interweniuje policja, i to coraz częściej. Tak było w przypadku wymienionego wcześniej Gurala, który został aresztowany, gdy służby otrzymały zgłoszenie od jednego z użytkowników serwisu Wykop.pl. Wkrótce prokuratura ma postawić zarzuty streamerowi.
Aby walczyć z patologią w internecie można więc śmiało zgłaszać niewłaściwe zachowania organom ścigania. Najlepszym wyjściem wydaje się jednak zaprzestanie pompowania ego pseudobohaterów poprzez bojkotowanie ich twórczości, a także zaprzestanie nagradzania finansowego ich dewiacyjnych zachowań.

=========================================================================================

Dr Agnieszka Bukowska: Wejście w szeregi sekty jest jak zakochanie się w niewłaściwej osobie

Ministaurka YouTube

Coraz większe wymagania życiowe, brak zrozumienia, niepewność jutra, czy osobista tragedia – to tylko niektóre sytuacje, mogące wepchnąć nas w ramiona grypy destrukcyjnej. – W takich momentach często szukamy jakiegoś polepszenia naszych realiów. Sekty to wykorzystują – mówi dr Agnieszka Bukowska, socjolog i wykładowca na Collegium Civitas w Warszawie.

Młodzi i zagubieni – tacy ludzie kojarzą się nam zwykle z ofiarami ruchów destrukcyjnych. Czy taki obraz członków sekt jest prawdziwy?

Istnieje taki stereotyp. Jednak naprawdę, w każdym okresie życia narażeni jesteśmy na wejście do takiej grupy. Człowiek zawsze ma i będzie mieć jakieś niezaspokojone potrzeby i to właśnie chęć ich zaspokojenia może być przyczyną, która zaprowadzi nas w szeregi sekty. Bez względu na to, czy mamy lat 19, 30, 50, czy więcej. Sekty to barwna rzeczywistość o szerokim spektrum działalności. Ich „oferta” jest dostosowana do tych naszych potrzeb. Inna grupa będzie atrakcyjna na dwudziestolatka, a inna dla pięćdziesięciolatka. Na pewno nie ma tutaj żadnego ograniczenia wiekowego.

Dlaczego ludzie poszukują szczęścia w takich grupach?

Ludzie poszukują nie tylko szczęścia. No i oczywiście w założeniu nie zamierzają trafić do sekty. Mogą poszukiwać tego wszystkiego, czego w dotychczasowym życiu im brakuje.

Czego na przykład?

To może być : miłość, akceptacja, chęć przynależności do jakiejś społeczności, rozwój duchowy, poprawa zdrowia i wiele, wiele innych czynników. W ciągu naszego życia bywają okresy lepsze i gorsze. Następują różne zakręty życiowe, takie jak śmierć bliskiej osoby, utrata pracy, rozwody, czy brak pieniędzy. W takich momentach często szukamy jakiegoś polepszenia naszych realiów. W tych poszukiwaniach możemy natknąć się na osobę namawiającą nas do udziału w jakimś przedsięwzięciu, które nie tylko nie polepszy naszej sytuacji, ale może mieć dla nas – a także i dla naszych najbliższych -negatywne skutki. Zdarza się, że w miejscach, w których ludzie poszukują pomocy dochodzi do kontaktu z osobą, która będzie chciała nas wykorzystać do swoich celów. Może to być zarówno kontakt bezpośredni jak i pośredni.

Po czym można poznać, że ktoś z naszych bliskich trafił do sekty?

Nie jest to łatwe. Przynajmniej na początku. Są jednak pewne symptomy, które mogą sygnalizować, że ktoś z naszego otoczenia wszedł do jakieś grupy i związany jest z osobami, które mają na niego wpływ destrukcyjny.

Co taka osoba dokładnie robi?

Nie ma tutaj jednego uniwersalnego scenariusza. Jeżeli ktoś na przykład odizolowuje się od rodziny, rzuca pracę czy szkolę, oczyszcza swoje konto bankowe – generalnie zaczyna zachowywać się zupełnie inaczej niż zwykle, to może to być sygnał, że coś niepokojącego dzieje się w jego życiu. Może za jego decyzjami stoi ktoś, kto wpływa na takie jego postępowanie? Ale trzeba też pamiętać, że takie zachowanie może występować w procesie zaburzenia psychicznego, czy innego pojawiającego się rzutu chorobowego.

Zaleca się, aby na siłę nikogo z sekty nie wyciągać. Jednak tutaj, podobnie jak w przypadku uzależniania, czas działa na niekorzyść ofiar grup destrukcyjnych.

Takie relacje można porównać do uzależnienia, ale wygląda to nieco inaczej, niż np. uzależnienie od papierosów czy alkoholu. Można to raczej przyrównać zakochania się w nieodpowiedniej osobie. We wczesnej fazie zakochania nie przyjmujemy w racjonalny sposób niepozytywnych uwag dotyczących naszej wybranki, czy wybranka. Mówi się „miłość jest ślepa”. I coś w tym jest. Dopiero po latach, jak minie początkowa faza „uniesienia”, zauważamy toksyczne relacje, czy inne dysfunkcje panujące w związku. W grupach, o których mówimy jest podobnie. Na wczesnym etapie przynależności do sekt ich nowi członkowie idealizują je. Wszelkie racjonalne przesłanki na temat tego, że lider grupy czy inni jej uczestnicy mogą daną osobę skrzywdzić, do niej nie docierają. Trudno jest taką osobę „wyciągnąć” z sekty. Trzeba czasu, aż ona sama zobaczy, że to co dzieje się w grupie nie jest zgodne z tym czego oczekiwała. Wtedy jest szansa, że sama ją opuści lub będzie chciała skorzystać z pomocy osób, które jej to umożliwią. Co innego gdy przynależność zagraża zdrowiu i życiu członka. Wtedy konieczne jest podjęcie radykalnych środków.

Dlaczego negacja nie sprawdza się w przypadku sekt?

Dla osoby która weszła do takiej grupy, wszystko co w niej się dzieje jest dobre i atrakcyjne. Jeśli my to wszystko zanegujemy, to wtedy my wyjdziemy na tych złych, czepiających się, niemających racji. Może to doprowadzić do zerwania kontaktu z rodziną, czy innymi najbliższymi osobami. W tamtej grupie negacji nie będzie. Przynajmniej na początku. Tam będzie przyjazna atmosfera, zrozumienie, przyjaźń i wiele innych rzeczy, których jednostka poszukiwała. Dopiero po upływie jakiegoś czasu zaczyna się ujawniać prawdziwe oblicze grupy.

Co zrobić, kiedy podejrzewamy, że ktoś z naszych bliskich zaczął funkcjonować w destrukcyjnej grupie?

Najlepiej zasięgnąć porady psychologa. Dobrze, żeby to była osoba zajmująca się taką problematyką.

Jak wiele jest sekt w Polsce?

To bardzo ciężkie pytanie bo musielibyśmy najpierw dookreślić co jest, a co nie jest sektą – a później dopiero zliczać. Nie wiadomo. Liczbą przytaczaną wielokrotnie w mediach, od wielu już lat jest – 300! Ale to nieprawda. Ilości tych grup tak naprawdę nikt nigdy nie zbadał i nie wiadomo ile ich jest.

Skąd więc o nich wiemy? Jak się dowiadujemy, że taka grupa działa?

W momencie kiedy na skutek działalności lidera czy innych członków dojdzie do różnych dysfunkcji i patologii w życiu osób będących w grupie. Może np. zostać ujawniona jakaś działalność przestępcza, czy zgon członka grupy będący wynikiem praktyk uzdrawiających prowadzonych przez lidera grupy.

Czy można powiedzieć, że jedne sekty są bardziej niebezpiecznie niż inne? Na przykład, że te paramedyczne (obiecujące, m.in. poprawę zdrowia) są groźniejsze od polityczno-religijnych (chcących zmieniać panujący porządek świata)?

Nie należy chyba tego w ten sposób wartościować. Nie możemy też przewidzieć jak będzie wyglądać działalność grupy za pół roku. Pamiętajmy natomiast, że w niektórych przypadkach możemy stracić zdrowie, a nawet życie. W innych natomiast dobra materialne: mieszkanie, samochód, czy jakąś sumę pieniędzy.

Kim są przywódcy sekt? Czy faktycznie wierzą w to co głoszą, czy raczej kalkulują na zimno jak wykorzystać wyznawców ich ideologii?

Z tym jest bardzo różnie. Są przywódcy, którzy wierzą w to co głoszą i tę swoją wiarę chcą przekazać innym. Oni faktycznie myślą, że to co robią służy dobru poszczególnych jednostek czy dobru ludzkości – chcą ocalić w ten sposób człowieka lub świat. Ale zdarzają się też tacy, którzy kalkulują na zimno i próbują wykorzystać swoich członków.

=====================================================================================

Neopoganie – księgi niepotrzebne, wystarczy natura

mohamed-nohassi-186911-unsplash

W Jare Święto topią Marzannę i zdobią jajka. Podczas Święta Ognia i Wody chodzą po żarze i biorą rytualne kąpiele w rzece, często na oczach gapiów. Jednak to co dla postronnych obserwatorów może wydawać się zabawą – ewentualnie rekonstrukcją historyczną – dla rodzimowierców stanowi ważny element religijnych rytuałów.

Współcześni „starowiercy” kojarzą się najczęściej z ludźmi gloryfikującymi bóstwa naszych najdawniejszych przodków, którzy swoją religię praktykowali na długo przed przyjęciem chrześcijaństwa – co zresztą jest prawdą. Jednak kultywowanie „wskrzeszonej” religii praojców to tylko jedna z dróg do neopogaństwa. Tym terminem określa się bowiem wszystkie najnowsze wyznania, które stoją w kontrze do religii monoteistycznych (neopoganie wierzą w więcej niż jednego boga). Jako że globalizacja sprzyja wymianie różnych światopoglądów – także religijnych – jak grzyby po deszczu powstają nowe związki wyznaniowe takie jak np. kult UFO, czy dyskordianizm – mający na celu ośmieszenie tradycyjnych wyznań.

Tak więc w przypadku neopogan, kultywujących przedchrześcijańską religię przodków, bardziej precyzyjny wydaje się termin „rodzimowiercy”, pozwalający odróżnić tę grupę nowych pogan od całej rzeszy nowoczesnych związków wyznaniowych. Znakiem charakterystycznym dawnych-nowych wierzeń jest także miłość i braterstwo z Naturą – rozumiane jako cześć dla siły życiowej i wiecznie odnawiających się cykli życia i śmierci.

Neopoganie a poganie

god-3378457_1920Neopoganie nazywani bywają tez często „nowopoganami” lub „nowoczesnymi poganami”. Terminologia ta ma zwrócić uwagę na fakt, że obok nich istnieją również „poganie etniczni” – kultywujący dawne wierzenia, które przetrwały ekspansję religii monoteistycznych i są wyznawane do naszych czasów. Do grupy tej należy chociażby religia Indian Ameryki Północnej, czy afrokaraibski kult Voo Doo (rdzenna religia z elementami chrześcijaństwa i spirytyzmu).

Sami neopoganie różnie odnoszą się do nazywania ich tym terminem. Część z nich twierdzi, iż jest on obraźliwy. Trudno się z tym nie zgodzić, bo nazwa ta zawsze miała wydźwięk negatywny – była deprecjonującym określeniem używanych przez chrześcijan wobec wyznawców religii niechrześcijańskich (podobnie jak określenia niewiernych w innych religiach, w judaizmie – goj, czy w islamie – giaur). W związku z tym część neopogan, woli by nazywać ich wspomnianymi wcześniej rodzimowiercami – oczywiście tylko tych którzy kultywują dawne tradycje.

Natura nie potrzebuje ksiąg

lawrence-green-318013-unsplashNasz rodzimy (słowiański) kult dawnych bogów jest dość specyficzny, bo wierzenia przodków przed X w. n.e. przekazywane były jedynie ustnie. W związku z tym w przeciwieństwie do wspomnianych już wierzeń germańskich, czy celtyckich nasi rodzimowiercy swoje obrzędy zmuszeni są rekonstruować w oparciu o szczątkowe informacje. Takich dostarczają badania etnografów, archeologów i antropologów, czy zapiski kronikarzy. Jednak wskazówki dostarczane przez naukowców dają tylko szczątkową wiedzę na temat obrzędowości i mitologii Słowian. To z kolei sprawia, że dawne wierzenia są różnie interpretowane, co ma przełożenie na dużą liczbę związków rodzimowierczych w Polsce (trzy największe to – Rodzima Wiara, Słowiańska Wiara i Rodzimy Kościół Polski).

Jednak, to co nurtuje religioznawców, niekoniecznie spędza sen z powiek wyznawcom religii przedchrześcijańskiej. Ci drudzy często podkreślają, że Natura nie potrzebuje ksiąg i dogmatów, by jej prawa były respektowane.